Co tak naprawdę kryje się za zegarkami made in Poland. "To wzbudza ogromne kontrowersje"

Michał Jośko
Od pewnego czasu media informują o wielkich triumfach rodzimych producentów zegarków; sugerują, że w owej branży nastąpił istny boom. Warto jednak przyjrzeć się tej kwestii nieco uważniej, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy termin "polskie zegarmistrzowstwo" wciąż nie pozostaje oksymoronem.
Polskość produktów jest dla ciebie ważna? Masz już z czego wybierać Fot.: mat. prasowe/ zegarkiblonie.com
Ulica Górnośląska, śródmieście Warszawy. Jedna z tutejszych kamienic kryje siedzibę firmy będącej reaktywacją największej ikony polskiego zegarmistrzowstwa, czyli marki Błonie. Pierwotnie wszystko zaczęło się w roku 1956, od zarządzenia decydentów partii komunistycznej. Zakład zaczął produkcję w roku 1959 (dodajmy, opierając się głównie na komponentach z ZSRR), aby zakończyć ją 8 lat później.

Oficjalny upadek przedsiębiorstwa nastąpił w roku 2003, aby po kolejnych 11 latach doskonale znane starszym pokoleniom logo doczekało się powrotu do gry. Czy mamy do czynienia z powrotem w naprawdę wielkim stylu, gdzie współczesne zegarki tej stołecznej firmy są naprawdę polskie? Pytam o to Macieja Morawskiego, kierownika marki Błonie.


– To zagadnienie, które w przypadku wszystkich rodzimych marek wzbudza olbrzymie kontrowersje, wywołuje mnóstwo dyskusji, czasami wręcz kłótni, na forach internetowych czy na Facebooku. Sami spotykamy się z hejtem na zasadzie: jak w ogóle śmiemy mówić o polskości, skoro nasze zegarki nie są produkowane w całości nad Wisłą – mówi pan Maciej.
Owe kontrowersje są tym trudniejsze do rozstrzygnięcia, że w naszym kraju owa kwestia nie jest w żaden sposób uregulowana. Masz firmę zarejestrowaną w Polsce? Wystarczy, że zamówisz partię gotowych czasomierzy w Chinach i jeśli tylko będziesz chciał ozdobić ich tarcze napisem "Made in Poland", to formalnie nikt nie może ci nic zrobić.

A może tak odgapić od najlepszych
Nie istnieją tutaj przepisy podobne do tych, jakie obowiązują w Szwajcarii, gdzie aby zegarek mógł posiadać napis "Swiss Made", musi (w dużym skrócie, gdyż lista obostrzeń jest bardziej szczegółowa) posiadać mechanizm wyprodukowany w tym kraju, a do tego dochodzą lokalna produkcja i kontrola jakości. No i przynajmniej 60 proc. kosztów musi być wygenerowana w Szwajcarii.

Choć tamtejsze regulacje nie są idealne i wielu producentów bardzo mocno nagina pojęcie "Swiss Made", są jednak pewnym punktem wyjścia, którego w Polsce brak. Pozostaje jedynie ocena zdroworozsądkowa, tak więc zastanówmy się wspólnie, co jest najistotniejsze w tworzeniu zegarka.

– Mówienie o tej zegarkowej polskości to coś, o czym trudno mówić w sposób, który nie byłby kontrowersyjny. Celowo unikamy "Made in Poland" na tarczach. Ograniczamy się jedynie do słowa "Poland", gdyż oczywiście zdecydowana większość komponentów powstaje za granicą. Tego nie da się uniknąć – rodzime firmy po prostu muszą ściągać elementy z kontynentalnych Chin albo Hong Kongu (zaznaczmy, że pomiędzy dostawcami z tych miejsc istnieje duża różnica jakościowa). Do tego dochodzą Japonia, Niemcy, Włochy czy Szwajcaria – mówi kierownik firmy Błonie.

Jak podkreśla, w jego ocenie sam montaż produktów w Polsce, korzystając z importowanych części to zbyt mało. Kluczową kwestią w próbie stworzenia jakiejkolwiek definicji jest tutaj raczej projekt.

Wzór z katalogu
Sytuacja na dziś: zagraniczne firmy, zwłaszcza chińskie, oferują całe mnóstwo projektów zegarków. Ot, z ich bogatych katalogów wybierasz albo gotową całość, albo komponujesz ją na bazie różnych kopert, pasków, wskazówek i opcji kolorystycznych.

Następnie dosyłasz swój logotyp, który ma zdobić tarczę i gotowe. Odpowiednie maszyny już czekają w pogotowiu, aby zacząć produkcję. Szybko, łatwo i niedrogo. Możesz zacząć promować te produkty "patriotycznie", choć w rzeczywistości jesteś raczej polskim przedsiębiorcą, który jedynie dystrybuuje zegarki z Państwa Środka.

– Fundamentem tego, że możemy w ogóle zacząć mówić o polskości, jest właśnie unikanie takich gotowców. To zaprojektowanie zegarka jest najistotniejszą, najbardziej praco- i czasochłonną kwestią – słyszę w firmie Błonie.

Choć wielu osobom może wydawać się, że wystarczy wykonać rysunek w Paincie i już można lecieć z produkcją, to całość wygląda znacznie trudniej. Wszystko zaczyna się od wstępnej wizji, po której następuje mozolne wprowadzanie takich modyfikacji, aby można było stworzyć pierwszy prototyp.

Gdy ten powstaje, zaczynają się kolejne poprawki, które muszą uwzględnić m. in. to, aby model wykreowany w programie AutoCAD był dostosowany do możliwości maszyn, które będą wytwarzać elementy zegarków. Ile stołecznej firmie zajęło stworzenie pierwszego zegarka? Otóż 3 lata.

Tym razem ulica Odrowąża na warszawskiej Pradze. To tutaj Adam Tomaszewski pracuje nad zegarkami, które będą nosiły logo jego marki Xicorr. Co dla niego oznacza określenie "Made in Poland"? Wylicza, że rodzime powinny być: firma, projekt oraz montaż z wykorzystaniem części elementów wykonanych w naszych firmach. – Tutaj nic nie jest brane z tzw. stocku. Wszystkie projekty – włączając koperty, tarcze i wskazówki – są nasze. Jeżeli chodzi o wykonanie poszczególnych elementów, to bywa różnie, w zależności od modelu zegarka, ale robiliśmy w kraju m. in. dekle, bezele, koronki, pierścienie mocujące i przyciski chronografu. W Polsce były też grawerowane mechanizmy, modyfikowane tarcze – mówi Adam Tomaszewski, twórca działającej od roku 2011 firmy Xicorr.

Jak się sprawy mają
Firmy, które przynajmniej starają się, aby możliwie duża część procesu powstawania czasomierzy przebiegała nad Wisłą, można policzyć na palcach. Oprócz wspomnianych stołecznych marek Błonie i Xicorr, są też szczeciński Gerlach (2012) i reprezentant Trójmiasta: Balticus (2014).

Oprócz nich warto zwrócić uwagę na zielonogórską Polporę, istniejącą od roku 2006 i oferującą zegarki z nieco wyższej półki cenowej, dzięki czemu nie korzysta się tutaj z komponentów chińskich, wybierając raczej szwajcarskie lub niemieckie.

Obok nich działają bardziej luksusowe manufaktury, takie jak wrocławska Vratislavia Conceptum (2012) oraz należące do Bartosza Szymczyka firmy Chronos-Art (2010, Łódź) i Leon Prokop (2011, Zielona Góra), które skupiają się na produkcji jednostkowej, czasomierzach na indywidualne zamówienie. Wszyscy ci producenci muszą mierzyć się z podstawowym problemem: chłonnością naszego niewielkiego rynku, zwłaszcza w przypadku zegarków z nieco wyższej półki cenowej.

Jaki Polak statystycznie najchętniej kupuje zegarki? To człowiek młody (mniej więcej poniżej 30. roku życia), który zazwyczaj nie jest skłonny wydać na czasomierz więcej, niż 2000 zł. Największy "ruch w interesie" odbywa się natomiast poniżej magicznej granicy 1000 zł. A w tej sytuacji konkurowanie z azjatyckimi firmami, produkującymi miliony sztuk zegarków, jest wyzwaniem iście karkołomnym.

Tutaj wszyscy są na "nie"
– Jak zawsze, wszystko rozbija się o pieniądze. Żeby opracować na miejscu, w Polsce, idealny prototyp zegarka (podkreślmy: nie uwzględniając nawet mechanizmu), przydałoby się z 500 000 zł, albo i milion. Tutaj nikt przecież nie dysponuje takimi budżetami. Gdy do sprawy staraliśmy się podchodzić znacznie bardziej budżetowo, to kwoty, które nam rzucano, wahały się pomiędzy kilkunastoma a kilkudziesięcioma tysiącami złotych.

Lecz nawet pomijając pieniądze, problematyczny był i czas oczekiwania, i jakakolwiek chęć współpracy ze strony rodzimych firm. Odbijaliśmy się od muru, bo wszystko z góry było uznawane za nieopłacalne – zarówno przez rzemieślników, jak i duże przedsiębiorstwa. Starano się nas albo delikatnie zniechęcić, albo padało zdecydowane "nie" – mówi Maciej Morawski.

Opiszmy ów mur: tak, w Polsce można znaleźć zakłady, które dysponują odpowiednim sprzętem do produkcji elementów zegarków, tokarkami czy maszynami CNC zapewniającymi dokładność do 1/100 milimetra. Jednak owe przedsiębiorstwa produkują np. śruby i tulejki do silników samochodowych, bądź też elementy do turbin odrzutowych. Każde zamówienie to dziesiątki lub setki tysięcy sztuk – opłacalna sprawa.

Tak więc gdy zgłasza się jakaś niewielka firma zegarkowa, próbując zamówić 500, maksymalnie 1000 kopert, nie jest poważnym klientem. Nikt nie będzie sobie blokował maszyn, żeby bawić się w taką drobnicę.

Pewnym światełkiem w tunelu jest technologia druku 3D, choć – jak słyszę w firmie Błonie, która w ten sposób wykonała już sześć transz prototypów – precyzja elementów w taki sposób wciąż pozostawia wiele do życzenia.
Praska siedziba firmy XicorrFot. mat. prasowe/ Xicorr.com
– Wydaje mi się że prawdziwy boom jeszcze przed nami. Przy wykorzystaniu dostawców z Chin produkcja jest łatwiejsza i tańsza. Tyczy się to zwłaszcza mechanizmów, pod tym względem brak nam doświadczenia produkcyjnego i ciężko zorganizować zaplecze techniczne. Polskim rzemieślniczym sposobem można zrobić pojedyncze (nawet zaawansowane) egzemplarze, ale ich produkcja to zupełnie co innego. Barierą są też finanse, to bardzo kosztowne rzeczy. Chodzi o biznesowy sens: co zrobić potem z takim mechanizmem, który będzie drogi i polski? Lepsza jest metoda małych kroków: przez modyfikację mechanizmów gotowych – mówi założyciel marki Xicorr.

Quo vadis, Polsko?
A może by tak odciąć się od promowania rodzimych zegarków, odwołując się tutaj do patriotyzmu. Przestać skupiać się na sentymencie do polskości i zacząć oferować zegarki klientom z całego świata?
Przecież na rynku sukcesy odnosi coraz więcej microbrandów, czyli niewielkich producentów, którzy bez gigantycznych budżetów na reklamę i marketing trafiają do serc (i portfeli) coraz liczniejszej grupie osób: ludziom znudzonym zegarkowym mainstreamem, oklepaną ofertą największych rynkowych graczy, których produkty znajdziesz w każdej galerii handlowej.

– Dokładnie tak. Jeżeli mam przewidywać przyszłość, to za jakieś 5 lat rodzime zegarmistrzowstwo skupi się znacznie mocniej właśnie na rynkach zagranicznych. To jedyny sensowny kierunek, bo desperackie skupianie się na polskości zegarków to ślepa uliczka. Jeszcze kilka lat temu "patriotyzm gospodarczy" był odbierany pozytywnie. Teraz to trochę siadło, coraz częściej tak promowane rzeczy odbiera się jako coś wręcz infantylnego – mówi Morawski.

Nie obędzie się tutaj jednak bez ścisłej kooperacji. Choć już dziś między najważniejszymi polskimi graczami w branży nie ma niezdrowej rywalizacji; to grupa, która współpracuje i wymienia doświadczenia, tę symbiozę trzeba wynieść na znacznie wyższy poziom.

Rodzime microbrandy po prostu muszą działać tak, jak robią to firmy ze Szwajcarii czy Skandynawii, który nie tylko dzielą się wiedzą, lecz także razem walczą o pieniądze. W jaki sposób? Chociażby poprzez wspólne zamawianie mechanizmów, co pozwala wynegocjować znacznie niższe ceny, niż robiąc to samodzielnie.

– Jeśli nie wypracujemy czegoś takiego, znaczna część polskich firm po prostu zniknie – dodaje kierownik firmy Błonie.

Łukasz Doskocz, redaktor naczelny portalu o zegarkach luksusowych CH24.PL

Moim zdaniem "Made in Poland" powinno mieć w sobie jak najwięcej polskości: od pomysłu i projektu, po finalny produkt. Dzisiaj takie coś na tarczy może napisać każdy, nawet gdy zegarek powtał w całości w kraju słynącym głównie z ryżu.

Na ile dynamicznie następuje rozwój rodzimej branży? Chciałbym powiedzieć, że dynamicznie, ale to trochę, jak dynamika nowego adepta siłowni: niby chce, niby są noworoczne postanowienia, ale... Niestety, nasza branża zegarkowa jest jeszcze mniejsza niż zegarkowy rynek w ogóle (a ten jest raczej mikroskopijnych rozmiarów).

Istotnie, pojawiło się kilka ciekawych pomysłów, lecz niestety znakomita większość producentów boryka się z podstawowym problemem: brakiem pomysłu na siebie, a to on jest kluczowy w zbudowaniu poważnej marki i w efekcie, stworzeniu odpowiedniego rynku.

Inną kwestią jest tworzenie własnych mechanizmów: zbudowanie takiego zegarka od podstaw to projekt pochłaniający kilka lat wytężonej pracy i środki godne wysokobudżetowego filmu. W Polsce nie ma na to ani pieniędzy, ani możliwości.

W mojej ocenie szanse na kaliber "Made in Poland" są zerowe. Ale nie ma w tym nic złego. Manufakturowy mechanizm, jakkolwiek prestiżowo i dumnie to brzmi, nie jest gwarantem sukcesu. Znacznie ważniejszy jest oryginalny pomysł i sprzedanie emocji. A jak tego dokonać z budżetem nieporównywalnym z wielkimi tego świata, pokazuje kilka Kickstarterowych marek z zagranicy. Jest się od kogo uczyć.